Część I
Relacja z soboty
Na łódzki turniej Lódź Legacy Trial wyruszyłem z Warszawy z sześcioma towarzyszami. W dobie dobrej organizacji, wypadałoby razem ogarnąć spanie, razem ogarnąć transport, razem debatować o deckach, trzymać się w kupie i scoutować wzajemnie dla siebie.

Niestety nie dograliśmy się odpowiednio w czasie i organizacja skupienia się w kupę nie wyszła dobrze. Naturalnie już na evencie po dołączeniu do pozostałych towarzyszy, którzy byli na miejscu, raczej trzymaliśmy się już razem. Jednak każdy jechał osobno lub w inny dzień, za wyjątkiem mnie, Marcina Nowakowskiego oraz Tomasza Dąbrowskiego.
Plan był taki. Sobota 7go sierpnia. Wyjazd 7 rano. Start turnieju 10. Ze stolicy do Łodzi w 3 godziny spokojnie da radę dojechać z takim zapasem czasu? Luzik
No więc wyjechaliśmy z Warszawy o 7:30, w Łodzi bez postojów, nie licząc tankowania i miłego dziadzia, który nas zaczepił i opowiadał życiowe story, dojechaliśmy w nieco ponad godzinę.
Szybko.
Na miejscu błyskawiczny Mcdonald, żeby zjeść śniadanie, pomoc w spisywaniu decklisty Tomka, bo zapomniał zrobić tego wcześniej, oraz podziwianie krajobrazu okolic ulicy Piotrkowskiej z żulami śpiącymi na ławkach.
W końcu bez zbędnych ceregieli, o 10 byliśmy gotowi do gry. Start turnieju 10 rano. 5 rund swissa z top 8. Każdy z nas na turniej wybrał inny deck.
Tomek postanowił grać Ur delverem, twierdząc, że każdy deck jakim grał w swoim życiu przeważnie był niebieski, a bardzo podoba mu się wersja obecnego Delvera (smoki, małpy bez banana, nowe delvery )
Marcin po długim debatowaniu i wielu męczących testingach ze mną oraz dyskusjami z dinozaurem warszawskiego półświatka - Fatalem, postanowił wybrać Mavericka. Czas w jakim decydował się na wybór kart, opcje jakimi grać itd. porównałbym do decyzji brania kredytu lub podobnej nie łatwej decyzji. Starał się naprawdę bardzo solidnie przygotować do tego turnieju, co później zaprofitowało jego wynikiem.
Ja również miałem ciężką rozkminę co do talii i swoją decyzję musiałem skonsultować z kilkoma osobami. Wiem czym gram dobrze i mam łódzką metę w miarę dobrze ograną. Mając świadomość jakie talie moją się pojawić w naszej sobotniej grupie, przekminiłem 3 decki jako opcje do wyboru na ten turniej.
Z góry mogę podziękować kilku osobom za te rady.
Główne podziękowania dla Nicholasa Boltuca, który powiedział mi wprost żebym grał tym czym umieć grać najlepiej. Nic dodać nic ująć.
Drugie podziękowania dla Fatala, z którym podobnie jak Marcin z nim, spędziłem trochę czasu na debatowaniu opcji do decka. Nikt tak jak on nie zna się poza mną na Nic Ficie w Polsce i zakres wiedzy jaką dysponuje to prawdziwy skarb. Cieszę się że jest ktoś taki w community Legacy w Polsce.
Trzecie podziękowania należą się koledze z Rzeszowa, który pytając mnie jakim deckiem jadę na turniej, powiedział po prostu, graj Nic Fitem. Jakby jest to talia, którą gram od blisko ponad 6 lat z przerwami i upadkami. Rady podobnej do tej udzielił mi Nicholas.
Ostatnie podziękowania do wtrąceń Marcina i Tomka co do mojego spisu, którym postanowiłem w końcu zagrać. Nie byłem przekonany co do karty Grist, the Hunger Tide i to Marcin mnie namówił do tego, żeby nią grać. Nie żałuję. Podobnych wtrąceń było więcej, jednak puściłem je mimo uszu lub planuję wykorzystać w przyszłości.

Poniżej moje własne przekminy co do wyboru strategii na event bez pomocy osób trzecich:
Nic Fit; wiadomo, talia którą mam ograną najbardziej na świecie, gram tym archetypem od blisko 6 lat, znam słabe i mocne strony, dobrze nazywam karty z Cabal Therapii oraz całkiem dobrze gram Brainstormem. Co więcej nastawiając się, że w Łodzi większość decków to talie pokroju mavericków, taxów, delverów i podobnych tempo decków, wybór Nic Fita stanowiłby naturalny advantage przeciwko takim taliom. Minusem tego decku jest słabość przeciwko taliom combo, o czym oczywiście wiem, miałem jednak nadzieję, że pojawi się ich minimalna ilość i jakoś je ogram.
Drugim mniej oczywistym wyborem jest Dryada, którą od czasu do czasu gram, żeby po odpoczywać od pierwszej talii - Nic Fita. Złożyłem własną wersję talii w konfiguracji kolorów Naya i kilkukrotnie udało mi się tym deckiem zdobyć 9 pkt w Łodzi na zwykłym piątkowym turnieju. Bardzo możliwe, że w przyszłości stworzę dla tego decku odpowiedni primer na blogu, gdyż odniosłem wrażenie, że w Internecie nie ma odpowiedniego opisu, a mówiąc ludziom że gram Dryadą, nie wiedzą o co chodzi. Jednakże w przeciwieństwie do Nic Fita, ten deck mam nie wystarczająco ograny, mimo, że nie jest trudny w prowadzeniu. Nie znając też sporej ilości MU z innymi deckami, był to trochę ryzyk fizyk. Albo się uda, albo się nie uda. Zawsze są dwa uda.
Trzecim najmniej oczywistym wyborem był Cloudpost, jednak zaledwie kilkukrotnie zdarzyło mi się nim grać w mojej prawie 16 letniej karierze gracza MTG. Nie zdecydowałem się nim grać z powodu braku kart do talii oraz dlatego, że obie powyższe talie miałem po prostu bardziej ograne.
Musiałem trochę przeorganizować spis, który stworzyłem własnoręcznie, tak żeby uwzględnił choćby nawet tego nowego - 3 manowego planeswalkera.
I tak zawędrowaliśmy do relacji z pierwszego sobotniego turnieju, a w sumie były dwa.
Runda 1
W sensie, mogłem trafić na każdy deck w pierwszej rundzie. Absolutnie każdy. Wszystkie talie mają te lepsze MU oraz gorsze. Ja trafiłem na Cloudposta.
Jeśli czytaliście Nic Fit Primer 1 w którym opisywałem matchupy dla mojej talii to wiecie, że Cloudpost jest najgorszym z możliwych matchupów dla mnie. Talia ta jest dla Nic Fita tak trudna do pokonania, że oponent nie potrzebuje używać sideboardu po 1 grze, bo i tak będzie miał łatwą wygraną. Obie rozegrane przeze mnie partie skończyły się tak samo. 15 many, emrakul z ręki i pograne.
Niezbyt dobry start.
Runda 2
No, w drugiej rundzie trafiłem na przeciwnika z którym powinienem był sobie poradzić. Był to Ur delver. Był tylko jeden problem. Budując decka na turniej nastawiłem się na wersje tego decka grające, nowymi Op kartami w postaci Super Małpy, czerwonego delvera oraz smoka.
Szkoda tylko, że przeciwnik nie grał prawie żadnymi z nowych kart, przez co jego spis był odporny na zagrożenia i odpowiedzi, które przygotowałem na ten deck.
Partia skończyła się 1:2, a więc przegraną dla mnie.
Runda 3
W trzeciej rundzie trafiłem na kolegę z Wrocławia grającego Elfami. Byłem przygotowany na ten deck, wiedziałem że jedna taka talia na pewno będzie w Łodzi. W obu grach przeciwnik nie stawił mi oporu i w miarę łatwo rozgromiłem go 2:0.
Runda 4
W czwartej rundzie ponownie trafiłem na Ur delvera, jednak tym razem na kolegę z którym przyjechałem z Warszawy, Tomka. Nie pamiętam już dokładnie przebiegu tego pojedynku, jednak walka była zaciekła i skończyła się moim zwycięstwem 2:1.
Runda 5
Niestety gry piątej nie rozegrałem, gdyż przeciwnik zaproponował mi remis. Nie było sensu grać dalej, ponieważ żaden z nas nie miał szansy zakwalifikować się do najlepszej ósemki, która wchodziła na dzień trzeci.
Finalnie pierwszy turniej na Łódzkim Legacy Trial skończyłem z mało chwalebnym wynikiem 2:2:1, co średnio mnie zadowalało, biorąc pod uwagę fakt ile czasu władowałem w testowanie i kminę nad swoją talią. No ale, w końcu po to się czasem przegrywa żeby wyciągnąć wnioski co poszło nie tak i odnieść sukces następnym razem, prawda?
Co do pozostałych zawodników z mojego "Dream Team", Marcin bez problemu zakwalifikował się na dzień drugi ( trzeci ) robiąc wynik 3:0:2 co dawało mu 11 pkt.
Tomek natomiast skończył z tym samym wynikiem co ja - 2:2:1.
Co do pozostałych kolegów, dowiedzieliśmy się później, że jeden z warszawiaków dostał się na niedzielny turniej, grając w piątek.
Gracze którym poszło średnio mieli jednak jeszcze jedną szansę - szansę na sukces w postaci drugiego turnieju znanego jako Looser's Bracket.

Zmotywowani tym, że będzie jeszcze jedna okazja na walkę o kwalifikacje na niedzielną część turnieju, poszliśmy szybko zanieść rzeczy do hotelu, oddalonego od miejsca gry o kilka budynków oraz wpadliśmy na genialny pomysł zjedzenia jakiegoś posiłku. Po 5 rundach grania dochodziła 15, a my byliśmy jedynie po śniadaniu.
Looser's Bracket zaczynało się o 16 i mieli w nim wziąć udział również Ci gracze z piątkowej części eventu, którzy podobnie jak my nie weszli na niedzielną część.
Tak więc finalnie, po zjedzeniu pysznego posiłku w naszej ulubionej gruzińskiej knajpie, ulokowanej dosłownie rzut beretem od miejsca wydarzenia, przystąpiliśmy do gry w drugim turnieju dnia sobotniego. Walka w tym drugim turnieju była trudniejsza niż w pierwszym, bowiem na niedzielne zawody kwalifikowały się z niego jedynie dwie najlepsze osoby.
Tak więc trzeba było zrobić co najmniej wynik X-1 lub podobny.
Zanim przejdę do mozolnego opisu, gratulacje za wyczyn dla Nicholasa, który zrobił na tym turnieju wynik 5:0. Rozumiem, że musiał być naprawdę mocno zły na swój występ w pierwszym turnieju, więc się dobrze zmotywował i nie przegrał ani jednej gry w tym drugim.
Tym sposobem, tak jak Marcin wcześniej zakwalifikował się na niedzielę.
Relacja z drugiego sobotniego turnieju jakim było Looser's Bracket.
5 rund swissa + dogrywka dla najlepszych 12stek o kwalifikacje na niedzielę.
Runda 1
W 1 grze trafiłem na Ur delvera, z którym miałem do czynienia wcześniej. Kolegę Tomka.
Graliśmy przeciwko sobie równie zaciekle jak wcześniej, jednak wynik pojedynku zakończył się tak samo, moją wygraną 2:1.
Runda 2
W drugiej rundzie również podobnie trafiłem, na również Ur Delvera z którym grałem wcześniej. Kolegę który grał jakimś swoim spisem, a nie nowymi kartami. Nasz pojedynek zakończył się tym samym wynikiem i przegrałem z nim 1:2.
Po drugiej rundzie byłem 1:1 więc szansa na osiągnięcie celu zmalała. W trakcie chwilowej przerwy, stojąc na polu ( jestem z Rzeszowa i mówię na polu) z innymi zawodnikami, zagadał do mnie Pan Gerwaz, pytając jak mi idzie. Odparłem mu mówiąc ile idę, na co on, szczerze dziękuję za te słowa bo mnie podbudowały psychicznie - "To jest pech. Jak przyjeżdżasz do nas prawie co piątek to bez problemu robisz 9 pkt. Dla mnie jesteś graczem X-1."
Wow. Nie spodziewałem się Adam z Twoich ust podobnego komplementu. To tylko świadczy o tym jak słabo Cię poznałem i jak źle ludzie oceniają innych bez bliższego poznania.
Podbudowany psychicznie ruszyłem na rundę trzecią, wiedząc że muszę powtórzyć swój dawny wynik z MKM Trialu w Magic Cafe na którym zrobiłem 4:1 osiągając topkę.
Runda 3
W trzeciej rundzie trafiłem na talię, której chyba absolutnie nikt się nie spodziewał zobaczyć bo od paru lat uważa się ją za umarłą. Było to Zoo kolegi z Warszawy, któremu trochę doradzałem przez turniejem jakimi kartami grać. Lekceważąc zagrożenie w postaci kart, które przestały grać bo wyparły je lepsze, przez własną głupotę przegrałem pierwszą grę.
Na szczęście udało mi się w finalnym rozrachunku odnieść sukces, wygrywając 2:1.
Runda 4
Ta runda była decydująca. Szedłem 2:1, więc szansa na kwalifikację wciąż mogła być żywa. Wygrana dałaby mi 9 pkt oraz finalną grę o niedzielę.
Po raz kolejny ale już ostatni trafiłem na przeciwnika z którym grałem poprzednio.
Elfy.
Tym razem przeciwnik już wiedział czym gram, ja również. W toku rozgrywki doszło do wyniku 1:1 i gdy zmierzaliśmy do rozegrania finalnej partii, cóż, to była prawdziwa batalia.
To był szczerze mówiąc najlepszy mecz jaki zdarzyło mi się rozegrać w ciągu ostatnich dwóch lat, w którym musiałem myśleć tyle, że od tego myślenia zostałbym myśliwym, myślnikiem, myśliwcem oraz myślicielem w jednym.
Pamiętam że zaczynałem. Moje opening hand wyglądało mniej więcej tak.
Brainstorm, Veteran Explorer, Phyrexian Tower, Misty Rainforest, Elder Gargaroth, Green Sun's Zenit oraz siódma karta której nie pamiętam.
Po zagraniu Veterana oddałem turę. Przeciwnik zagrał Thoughseiza i zmarszczył brwi.
No w mojej ręce nie było żadnego remowalu. Ktoś z was powie sobie że to był beznadziejny keep. Na elfy? Bez odpowiedzi na elfy?
No mój przeciwnik wyrzucił mi brainstorma, którego ja też bym wyrzucił. To była jedyna "sensowna" karta w mojej ręce, która umożliwiała mi kopanie się po coś lepszego. Oddał mi turę.
No to ja wykonałem swoją ulubioną sekwencję.
Atak Veteranem -> drugi main, zagram wieżę -> poświęce Veterana z wieży -> wyszukam 2 basic landy z Veterana i zagram Gargarotha.
I dialog z przeciwnikiem:
- Stop, ale skąd poświęciłeś tego typka.
- Phyrexian Tower to trochę taka kredka, tylko w moim decku lepsza. Działa podobnie bo też manę daje, edycja ta sama co kredki, obie karty należą do tego samego cyklu. Za poświęcenie typka daje mi 2 czarnej many. 2 basic landy wyszukałem z typka, 2 czarnej many dostałem z wieży, jednego odtapowanego landa miałem w stole. Drugo turowy typ 6/6 z vigilance, trample oraz reach to całkiem niezła opcja.
- Ok......

CZYTANIE KART TO PODSTAWA GRY!
No dobra, oddałem mu turę, pozagrywał kilka elfów.
Moja tura. Atak typem, trigger na stos, dobiorę kartę. Zabrałem mu łącznie 12 obrażeń tym typem.
W końcu przeciwnik dobrał Natural Ordera i mając w stole kilka elfów planował mnie zabić przy pomocy Behemota. Jednak ponieważ miałem za dużo życia, oraz typa w grze który mógł zablokować jakiegoś elfa i przeżyć i jeszcze na dodatek dać mi kartę lub typka, zdecydował się na coś innego.
Wyszukanym critem okazał się być Progenitus. Motyla noga. W moich 75 kartach miałem jedynie 3 (4) odpowiedzi na tą hydrę. Przekminiłem sytuację gdy przeciwnik oddał turę i doszedłem do wniosku, że jedyne co mogę zrobić to się ścigać z takim zagrożeniem.
Zagrałem więc Zenita z czwórką, wyszukując Q. Beasta i zaatakowałem nią w Progenitusa.
A co. I dialog z przeciwnikiem.
- Blok.
- Ok. Wymienią się.
- Co? Mój ma protekcję od wszystkiego.
- No właśnie w tym problem. Questing Beast ma napisane, że obrażenia zadawane moim atakującym stworom nie mogą być prewentowane. Protekcja powoduje prewentowanie obrażeń, co oznacza że ochrona Progenitusa w tym wypadku przestaje działać. A ponieważ Bestia ma Deftacza, oba stwory się wymienią.
- Ok....
ZNAJOMOŚĆ ZASAD JEST RÓWNIEŻ WAŻNA I PRZYDATNA W TEJ GRZE!
Niestety, pomimo dwóch świetnych sytuacji, w końcu przeciwnik zaczął się kręcić bo dobrał Glimpse of Nature. Po zagraniu prawie całego swojego decku w jednej turze, pozwolił mi grać mając w stole 30 elfów oraz Allosaurus Shepherd. Po mojej stronie był Gargaroth oraz "ucieknięte" Uro. Musiałem dobrać odpowiedź, lub co najmniej 2 sztuki remowalu, bo on był na 5 życia. Niestety nie dobrałem, mimo że zaatakowałem oboma klocami w board przeciwnika żeby móc dobrać dwie dodatkowe karty. No i przegrałem 1:2.
Szkoda.
Runda 5
W zasadzie to nie było sensu grać piątej rundy, podobnie jak na turnieju wcześniej. Trafiłem jednak na deck, z którym nie miałem okazji zagrać ani razu pośród 9 rozegranych rund, a którego podobno obok Delvera było najwięcej na całym trialu.
Okazał się to być Maverick, w jakiejś dziwniej i nie spotykanej konfiguracji 4c.
Udało się z nim wygrać wynikiem 2:1 co w ostatecznym rozrachunku dawało mi w miarę dobry wynik jeśli chodzi o sam turniej - 3:2 i z którego mogłem być zadowolony.
Szczerze mówiąc to jestem szczęśliwy z takiego obrotu spraw, mimo że oczywiście lepiej byłoby wygrać wszystko i wejść na niedzielę.
Tomkowi również nie udało się zakwalifikować, więc pozostało nam obserwowanie i kibicowanie Marcinowi oraz Nicholasowi w niedzielę.
Co do osoby, która jako druga obok Nicholasa, zdobyła wejściówkę na niedzielną część turnieju, okazał być się to Wiktor Werner pilotujący RG Lands. Gratulacje za wygranie z jednym z trudniejszych matchupów jak mniemam - Mono R Stompy.
Krótki opis niedzielnego grania.
Przyszedł czas na niedzielę. W ten dzień planem było kibicowanie Marcinowi, scoutowanie dla Marcina, robienie zdjęć, oraz w moim przypadku szukanie potencjalnych przeciwników bo wciąż miałem mało gry, mimo rozegrania 10 rund dnia poprzedniego.
Rundę 1 Marcin rozegrał z klasą, podziwem i po jej zakończeniu przeszedł do historii z nową ksywką.
Marcin Assassyn
Opis sytuacji.
Trzecia gra. Jest 1:1 pomiędzy nim, a przeciwnikiem grającym BG Dark Depths, również z Warszawy, kolegą Grześkiem. Marcin pilotuje decka Dark Maverick.
Sytuacja na stole.
Enta tura w grze. Po stronie Mavericka 3 landy open i kilka kart w ręce.
Po stronie depsów combo w stole, Vampire Hexmage, oraz Crop Rotation w ręce gracza.
Widzowie:
Ja
Tomasz Dąbrowski
Adam Gerwatowski
Inni ( tłum )
Budujemy napięcie. Co się wydarzy. Co się wydarzy.
NO CO SIĘ WYDARZY!
Marcin oddaje turę, Grzesiek mówi. Z końcem chciałbym skopiować
Thespian's Stage -> Dark Depthsa.
Marcin myśli i po chwili mówi:
- Ale przejdziemy przez wszystkie stepy tego zagrania?
Grzesiek:
- Tak, przejdziemy.
Dobra. Stage staje się Depthsem. Legendary Rule, Grzesiek poświęca tego z counterkami na sobie, zostaje w grze ten bez counterków.
Marcin:
No to Assasin's Trophy w skopiowanego landa.
Grzesiek myśli: Hmm no spoko, trophy. Odpowiem rotacją.
Marcin: Hold on. Nie odpowiesz bo rzucę Surgical Extraction w twoje Dark Depthsy w grobie.
Tudum.
Grzesiek odsłania rękę pokazując kolejną kopię karty. Gerwaz widząc zagranie, rozpoczyna ruszać się jakby odpychał się kijkami jadąc na nartach :)
To tyle. Jestem pewien że dzięki mojemu opisowi to zagranie przejdzie do historii. Jestem również pewien, że ksywka Marcina przyjmie się na dobre.

Runda 2
Drugą rundę zawodów, Marcinowi przyszło grać z Wiktorem o którym wspominałem wyżej. Ponieważ usiedli w mało dogodnym miejscu do obserwowania pojedynku, razem z Tomkiem postanowiliśmy pójść coś zjeść.
Wiem jednak od Marcina, że mecz nie był trudny i udało mu się go wygrać 2:0.
Podobno kluczowym momentem podczas jednego z dwóch meczów, było zniszczenie Wastelandem, Taigi gracza RG Lands, która stanowiła większe zagrożenia w postaci kolorowej many niż Blast Zone po stronie wroga. Sam gracz Landsów przyznał, że Wasteland w Taigę wygrał grę.
Runda 3
Początku tej rundy nie widziałem, no w zasadzie nie będę kłamał i wcale jej nie widzieliśmy.
Jeśli mnie pamięć nie myli, jedliśmy tyle czasu, że po prostu po przybyciu z powrotem na site, rozpoczynała się już czwarta runda. Nasz lider zremisował w trzeciej rundzie z Goblinami i szedł teraz 1:1:1.
Runda 4
Czwartą rundę już widzieliśmy, przeciwnikiem Marcina okazało się być Mono R Stompy.
Pomimo Safe Play jakim było wyszukanie Foresta z Fecza, Bloodmoon skutecznie odciął Mavericka od kolorowej many. Zaskoczenie również wywołała karta Fury, z nowego dodatku Modern Horizons 2, która, w fantastyczny sposób potrafi czyścić stół przeciwnika z małych typków i manodajek.
Partia zakończyła się przegraną Marcina wynikiem 1:2.

Runda 5
W ostatniej piątej rundzie turnieju, idąc wynikiem 2:2, Marcin miał jeszcze szansę wejść do topa. Musiał tylko wygrać.
Niestety jego przeciwnikiem okazał się być jeden z gorszych dla Mavericka matchupów, Show & Tell grany przez Sowę Janusza z Łodzi. Pomimo wykonania przez Marcina paru naprawdę dobrych zagrań, przeciwnik w końcu przytłoczył go ilością Card Advantage, przyznając w komentarzu po grze:
"Miałem wszystko".
W ten sposób nasz towarzysz zakończył turniej z wynikiem 2:2:1, nie kwalifikując się do Top 8. Należą mu się jednak gratulacje za dotarcie tak daleko. Poza Marcinem, również Nicholas walczył o wejście do topa, jednak również bez powodzenia. Po pożegnaniu się z miejscową i przyjezdną społecznością, zdecydowaliśmy się wrócić do Warszawy. I w ten sposób przygoda nasza się dopełniła.
Cały turniej wygrał podobno człowiek pilotujący talię Bant Control. Gratulację dla zwycięzcy.
21.08.2012